wtorek, 8 marca 2011

umysł

"Kiedy się weźmie pod uwagę, jak powszechnym stanem jest choroba, jak potężne zmiany duchowe niesie z sobą, jak zdumiewające wraz z przyćmieniem świateł zdrowia otwierają się przed nami krainy (...), naprawdę dziwi, że nie zajęła wraz z miłością, orężem i zazdrością miejsca pośród głównych tematów literatury". Tak rozpoczęła Wirginia Wolf swój słynny esej "O chorowaniu". Co prawda przez 85 lat, jakie upłynęły od jego publikacji, walory choroby jako tematu stały się bardziej doceniane, jednak odnoszę wrażenie, że wśród książek o tej tematyce przeważa literatura faktu - osobistego wyznania. Nawet wśród zawodowych pisarzy. Tak jakby trzeba było samemu serio zachorować, by dostrzec, że choroba dostarcza niesamowitego napędu, że ma swoją własną narrację i dramaturgię, a często też gotową puentę.
"Upojony chorobą. Zapiski o życiu i śmierci" Anatole'a Broyarda to książka w tej kategorii szczególna i wybitna. Autor, znany krytyk literacki, recenzent "New York Times Book Review", bez żadnego uprzedzenia ze strony organizmu dowiaduje się, że ma zaawansowanego raka prostaty. Od tego momentu do dnia śmierci upłynie zaledwie 14 miesięcy. Przez ten czas będzie się przyglądał swej chorobie, analizował ją, krytykował, wyśmiewał, dyskredytował, narzucał jej własny styl - chciałoby się powiedzieć, że ją "recenzował". Opowieść o umierającym na zanik mięśni nastolatku, który przed śmiercią poprosił ojca, by ułożył go w "zuchwałej pozycji", Broyard kwituje: "Chciałbym więc pisać zuchwale, zagrożenie śmiercią powinno wyostrzać dowcip". Pisze więc zuchwale, bez emocjonalnego wywnętrzania się, łzawych kawałków, taniego sentymentalizmu.

Nie dopuszcza, by choroba odebrała mu tożsamość.

Pozostaje krytykiem, tyle że pośród omawianych przez niego dzieł coraz częściej pojawiają się te o chorobie, umieraniu i śmierci (żona Broyarda włączyła je do nieukończonej książki męża, dokładając też piękny esej, jaki lata wcześniej napisał o umieraniu swego ojca).

I pozostaje mężczyzną. "Kiedy rak zagroził mojej seksualności - wyznaje - umysł natychmiast dostał erekcji". Nie sprawdza się zapowiedź lekarzy, że na skutek kuracji hormonalnej zaniknie mu libido. "Mój popęd seksualny nie zależy wyłącznie od prostaty, lecz jest także sprawą wyobraźni, wspomnień, postrzegania siebie, mojego uwielbienia dla kobiet i afirmacji życia" - tłumaczy, i dodaje, że o udanym seksie nie może przesądzać mechanika.

Rak to "wielkie przyzwolenie, rozgrzeszenie, zgoda - pisze. - Jeśli człowiek chce być romantyczny czy wręcz szalony, to nic złego. Przez całe życie trzeba było trzymać obłęd na wodzy, ale w chorobie można sobie pofolgować i pozwolić mu się objawić w całej jaskrawości".

On jednak sobie nie folgować i umierał tak, jak żył: w pełnym intelektualnym rynsztunku, do końca recenzując styl własnego umierania ("umierający sam musi zdecydować, czy chce odchodzić taktownie"). Trzy miesiące przed śmiercią na seminarium z etyki medycyny na wydziale lekarskim Uniwersytetu Chicagowskiego wygłosił oryginalny odczyt "Pacjent bada lekarza".

Przy okazji chciałabym odnotować, że wydawnictwo Czarne stworzyło specjalną serię - Przez Rzekę - dla książek o chorowaniu i tam właśnie ukazały się "Zapiski" Broyarda

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz